Czy osoba ubiegająca się o psa przewodnika powinna być doświadczonym psiarzem?

Słowo ?powinna? to oczywiście znaczna przesada. Może lepsze będzie pytanie: czy doświadczonemu psiarzowi jest łatwiej podczas procesu przystosowywania się do posiadania psa przewodnika? Bo przecież fakt, że nie mieliśmy nigdy wcześniej kontaktu z psami lub, przeciwnie, że przez całe życie mieliśmy psy nijak nie wpływa na samą decyzję o przyznaniu przewodnika. Przyjrzyjmy się jednak obu tym sytuacjom.

  • Doświadczony psiarz 

Na pewno komuś, kto miał dużo kontaktu z psami, miał je w domu jako przyjaciół i towarzyszy czy choćby na terenie posesji jest w pewnym sensie emocjonalnie łatwiej przyjąć pod swój dach psa przewodnika ? w tym sensie, że mniej więcej wie, czego może oczekiwać; wie, jak pies się porusza, czego się można po nim spodziewać, co jest normalne, jakimi objawami trzeba się niepokoić i tak dalej. Mówiąc kolokwialnie, nagle zaistnienie ciepłego pokrytego sierścią cielska na czterech łapach w bezpośredniej bliskości jest sytuacją znaną (mimo że dla takiej osoby posiadanie psa pracującego może być zupełną nowością). No i osoba taka wie mniej więcej, jak ?działa? pies; jak można osiągnąć pożądany efekt, co psy denerwuje, co je może przestraszyć i tak dalej. Ale, paradoksalnie, to co zdaje się działać na naszą korzyść może być też naszą największą słabością. Doświadczony trener powiedział kiedyś, że przez trzydzieści lat można mieć w domu liczne psy i nic o nich nie wiedzieć, mylić się w ich ocenie i popełniać wciąż te same, niemądre błędy. No właśnie. Zbytni… dogmatyzm szkodzi. Czasem nasza wiedza albo to, co za wiedzę uważamy, może działać przeciwko nam. Prosty przykład, zupełnie nie z podwórka psów przewodników, za to, ogólniej, z podwórka kynologicznego: osoby, które zetknęły się kiedykolwiek ze szkoleniem, doskonale wiedzą, że psa, który do nas podszedł po zawołaniu ? nawet jeżeli odbyło się to po kwadransie brykania, ucieczek, fikania i uników ? nie wolno karcić. Choćbyśmy z wściekłości na ściany wchodzili, musimy zrobić dobrą minę do złej gry i się ogromnie ucieszyć i psa nagrodzić. Chodzi o wytworzenie pozytywnego skojarzenia z każdym, absolutnie każdym podejściem do właściciela. Cóż z tego, kiedy nadal wciąż bardzo wielu ludzi naukę przywołania uprawia w ten sposób, że gonią uciekającego psa, a kiedy go dopadną ? spuszczają mu lanie ?za karę?. Hm, gdyby mnie takie przygody spotykały, to starałabym się udoskonalić technikę ucieczki, wiedząc, że kontakt z panem przy takiej okazji kończy się nieciekawie… Pewien właściciel boksera, którego (nie wytrzymawszy nerwowo) ostrożnie zagadnęłam w tej sprawie odpowiedział mi obrażony: ?proszę pani, to nie jest mój pierwszy pies, co mnie tu pani będzie pouczać, ja wiem, jak się psy wychowuje?. Oczywiście to przykład dość skrajny, niemniej… coś w tym chyba jest. Wreszcie… wielu doświadczonych psiarzy doskonale zdaje sobie sprawę z wagi konsekwencji i jasnego określenia reguł w domu, ale wiadomo, jak to w życiu bywa. Ukochane zwierzątko i na dodatek grzeczne, więc czasem te reguły możemy nagiąć, nic się nie stanie… Na przykład na początku przygody z psami zarzekaliśmy się, że nikt nie będzie psa podkarmiał poza porami jego posiłków. No tak, ale nasze dziecko o tym ciągle zapomina. I, w sumie, co to szkodzi, kiedy raz, wyjątkowo, damy psiakowi kawałek ciasta z talerza. Tak od razu z niego przecież żebraka nie zrobimy. A nawet jeśli, co to szkodzi? Zwyczajnemu, domowemu psu pewnie nie szkodzi ? jeśli domownicy i goście nie mają nic przeciw temu. Ale taki mały, nieuświadomiony odruch wrzucenia małej wziątki w paszczkę psa przewodnika, powtórzony tylko kilka razy może zaowocować przewodnikiem łakomie wymuszającym smakołyki nie tylko w domu, ale i w miejscach publicznych. Jedzący człowiek powinien się podzielić z ciężko pracującym psem, prawda? Taka historia absolutnie nie musi się zdarzyć, ale podejrzewam, że psiarze są na tego typu drobne uchybienia bardziej podatni. Zadziała odruch ? a potem jest trochę odkręcania…

  • Pierwszy pies w domu 

Nawet przy przygotowaniu teoretycznym i kontaktach z psami znajomych pierwsze chwile z nowym psem mogą być dla niedoświadczonej osoby dosyć trudne. To całkiem nowa jakość w życiu. W końcu wiedza o tym, jak zachowują się psy i jak to jest mieć psa nie zstępuje na nas jakoś naturalnie ? nikt się z nią nie rodzi (choć doświadczeni psiarze czasem o tym zapominają i bardzo się dziwują niewinnym pytaniom laików typu ?czy mam skarcić psa, kiedy zwymiotuje??). Pocieszające, że nasz nowy przewodnik będzie zwierzęciem dorosłym i jako tako wychowanym, także umiejącym się zachować w domu. Zgodnie z zasadą, że robi nam się lepiej, kiedy inni mają gorzej, możemy sobie wyobrazić jak to jest gdy do domu zupełnego laika trafia szalejące, rozbrykane szczenię, sikające na dywan, wbijające igiełkowate zęby mleczne w ludzkie ręce i nogi i wożące się domownikom na nogawkach. Ilość pytań niedoświadczonych osób o to, czy ich dwumiesięczny szczeniak jest psychopatycznym dominantem, który pewnej nocy wymorduje całą rodzinę we śnie jest zastanawiająca… Ale brak doświadczenia może być bonusem! Stosunkowo łatwiej jest wówczas przyjąć psa z całym bagażem jego charakteru i zachowań ? ktoś kto psa już kiedyś miał nie potrafi siłą rzeczy uciec od porównań (?Azor w takich sytuacjach zachowywał się zupełnie inaczej…?). Dość łatwo jest także wejść w system komunikowania się z psem ? jesteśmy wolni od niekorzystnych odruchów i naleciałości z przeszłości. 3. Kolejny pies przewodnik Warto wspomnieć o szczególnej sytuacji, gdy osoba niewidoma ma już w ogóle doświadczenie z psem przewodnikiem lub psami przewodnikami ? to znaczy gdy nowy pies jest naturalnym następcą poprzedniego pracującego jako przewodnik zwierzaka. W gruncie rzeczy to także kwestia dość indywidualna, ale można się pokusić o stwierdzenie, że mniejszym szokiem jest w takiej sytuacji gdy kolejny przewodnik pochodzi z tej samej szkoły czy wręcz wyszedł spod ręki tego samego trenera. Istnieje coś takiego, jak rys czy piętno szkoły (podobnie jak w psich sportach znawcy potrafią dostrzec, które psy szkoliły się w poszczególnych klubach, mimo że przecież każdy z nich startuje ze swoim szkolącym go na co dzień właścicielem ? a na dodatek są najczęściej różnych ras). Oczywiście to pomysł dla tych, którzy ze swojego przewodnika (i kontaktu ze szkołą, z której wyszedł) byli zadowoleni. Jednak to kwestie niezwykle indywidualne. Liczy się wszystko: to, jak bardzo wspominamy poprzedniego psa, to, czy jesteśmy gotowi na pracę z następnym, a nawet… przerwa w korzystaniu z pomocy psa ? to jak z jazdą na rowerze, niby się to umie całe życie, ale po długiej przerwie wszystko sobie człowiek musi odświeżyć, przypomnieć. Jak w każdej dziedzinie życia nic nie jest czarno-białe. Nie ma jedynej słusznej odpowiedzi, jedynej słusznej recepty na to, kto lepiej będzie się czuł ze swoim przewodnikiem. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do zaufania, jakie mamy (bądź którego nie mamy) do trenera prowadzącego naszego psa. Nawet jeśli mamy za sobą wiele lat w roli właściciela psa albo psów, nazwijmy to, domowych ? zwyczajnych towarzyszy rodziny ? to wszak przygotowanie do posiadania psa przewodnika może przynieść nam wiele zadziwień i pytań. Oczywiście, żeby mieć zaufanie do szkoleniowca, powinniśmy go choć trochę poznać ? a może inaczej: to szkoleniowiec powinien się nam dać poznać i pomóc w zyskaniu zaufania. Nie ma nic gorszego, niż postawa konfrontacyjna ? cały czas dyskutujemy, podważamy kompetencje trenera, usiłujemy narzucić mu swoje zdanie (lub, w łagodniejszej wersji, milczymy i… robimy swoje, jesteśmy w wyniku tego sfrustrowani i niezadowoleni) ? lecz jednak ma ona źródło w jakimś głębokim braku porozumienia pomiędzy stronami. Miejmy jednak nadzieję, że taka sytuacja może się zdarzyć jedynie hipotetycznie; poważne zgrzyty powinny być wyłowione już na początku wspólnej pracy i już wówczas trzeba je takimi czy innymi środkami zniwelować. 

Autor: Paulina Łukaszewska